Ostatnio, kiedy rozmawiałam z
koleżanką o nadchodzących warsztatach z Pablo, padło rzucone mimochodem
pytanie, czy pamiętam swoje pierwsze tango zatańczone na milondze. I już
chciałam odpowiedzieć „Oczywiście, że tak”, kiedy to uświadomiłam sobie, że moje
pierwsze tango miało miejsce dwa razy:).
A
było tak…
Pamiętam jak dziś , że
powtarzałam sobie w głowie jak mantrę: „daj się prowadzić, daj się prowadzić…”,
choć do końca jeszcze nie wiedziałam co to w ogóle oznacza;) Miałam na
szczęście przyjemność tańczyć z bardziej doświadczonym partnerem, który
tolerował moją odrobinę przerażenia i momentami za dużą samodzielność (zawsze
miałam do tego naturalny talent:)). I w
ten oto raczej standardowy, jak na osobę początkującą sposób, krzyżyk i
pierwsze ocho zostały przeze mnie odtańczone. Pomimo całego strachu i
podekscytowania zarazem, pamiętam jak odniosłam już wtedy wrażenie, że ten
taniec jest naprawdę inny niż tańce towarzyskie, które wówczas ćwiczyłam. I że może
w nim chodzić o coś innego, o tę frajdę z samego tańczenia i bycia we wspólnej
przestrzeni z kimś innym oraz lepszego lub gorszego, ale dogadywania się w
sensie tanecznym. To było miłe uczucie, że jest taki taniec, w którym można
popełniać błędy, można być sobą i akceptować to samo u innych, a jednocześnie
dobrze się bawić i żeby nie było, tańczyćJ To był
chyba właśnie ten moment, w którym pokochałam tango i poddałam się jemu,
porzucając systematycznie inne tańce. Już wtedy wiedziałam, że jest to przestrzeń
dla ducha, emocji i umysłu. Te cztery aspekty są dzisiaj fundamentem mojej
pracy w metodzie TangoCoaching.
Drugi
„pierwszy raz”
Szczerze przyznam, że w tym
drugim wypadku nawet nie pamiętam partnera, z którym wtedy tańczyłam;). Mój
umysł wyłączył się na rzeczywistość, miałam wrażenie jakbym na chwilę miała
możliwość spotkania się sama ze sobą, w przestrzeni którą udało mi się stworzyć
razem z partnerem. Ponieważ akurat w moim przypadku jest tak, że
samoświadomość, poznawanie siebie, swoich emocji, myśli, słabych i mocnych
stron, to coś, co uwielbiam, wtedy zrozumiałam, że tango może być fenomenalną
formą bycia ze sobą i poznawania siebie. To możliwość medytacji w ruchu, która
regeneruje zarówno ciało jak i umysł. Stan taki przez parę lat próbowałam
osiągnąć siedząc w pozycji lotosu;) Niestety ta ostatnia forma okazała się być
zupełnie nie dla mnie, bo ja potrzebuję być w ruchu… Tango okazało się więc
rozwiązaniem idealnym.
Co
mi to dało?
Dzisiaj widzę jak te dwa
doświadczenia wpłynęły na moje dalsze pojmowanie tańca. Dzisiaj elementy tanga
wykorzystuję, by innym pokazywać drogę do swego wnętrza, do umiejętności ufania
sobie, innym i światu, który nas otacza. Także do tworzenia relacji opartych na
szacunku i zrozumieniu, na komunikacji, która prowadzi do tworzenia, a nie do
niszczenia siebie nawzajem.
A jakie są Wasze doświadczenia
związane z pierwszym tango? Powspominacie ze mną jesienną porą?:)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz